Nie stroni od trudnych tematów, a robi to z wielkim wyczuciem. Jej proza jest chwalona przez czytelników za wrażliwość i zrozumienie. Nina Majewska Brown opowiada portalowi Virtualo.pl jak zaczęła pisać, dlaczego ważne jest opowiadanie historii zwykłych ludzi, których dotknęła wojna i co mówią jej czytelnicy. Serdecznie zapraszamy do udziału w spotkaniu!

Czy ta książka jest dla mnie?

Nina Majewska Brown: Zawsze była, jest i będzie ucieczką od rzeczywistości. Cudownym azylem, w którym czuję się bezpiecznie. Uwielbiam je i nie potrafię sobie pomóc. Uwielbiam otaczać się książkami, ale martwię się, że nie starczy mi czasu, by je wszystkie przeczytać.

Będąc na wakacjach w Barcelonie mąż zapytał Panią, dlaczego jeszcze nie napisała Pani książki. Co sprawiło, że chciała Pani zostać powieściopisarką?

NMB: Moje życie zmierzało w bardzo poważnym kierunku. Czułam, że stoję nad przepaścią i że nic mi się nie stanie. Pisanie Wakacji mnie uratowało. Sugestia mojego męża wydawała mi się abstrakcyjna. Przez wiele lat pracowałam w wydawnictwie i nigdy nie wyobrażałam sobie, że pewnego dnia wezmę do ręki pióro i napiszę bestseller. Chyba jak zwykle uciekłam w świat fantazji, tyle że tym razem książkę napisałam sama, a nie ktoś inny. To największa zawodowa i osobista niespodzianka mojego życia. Kocham to, co robię. Mam też poczucie misji, kiedy piszę o Auschwitz.

Skąd pomysł, by pisać o obozach?

NMB: To nie był plan, ale po prostu przypadek. Mój 80-letni przyjaciel poprosił mnie o nagranie historii życia mojej matki, która została wzięta przez męża jako zakładnik w Auschwitz. Potem już samo się to potoczyło. Czuję, że to miejsce wymaga ode mnie świadectwa. Chcę pamiętać o tych, którzy nie mają głosu, ocalić drobne okruchy z bolesnych wspomnień. Składam sobie obietnicę, że nie napiszę kolejnej obozowej powieści, dopóki nie postawię ostatniej kropki. Pisanie ich jest kosztowne. Potem, znikąd, pojawia się kolejna historia, nad którą nie mogę się rozwodzić. Zbieram też materiały, by w kolejnej powieści opowiedzieć o dramacie, jaki przeżyli więźniowie.

Okazuje się, że to bardzo traumatyzujące zajęcie.

NMB: Zdecydowanie tak. Nie mogę zapomnieć o brutalności świadectw, zdjęć i dokumentów. Kiedy piszę, moja bohaterka staje się mną. Niemal czuję jej ból, strach i beznadzieję. To nie tylko rzuca mroczny cień na moją duszę, ale także sprawia, że doceniam małe rzeczy, o których nie myślimy na co dzień. Wierzę, że docenianie małych rzeczy w życiu może uczynić nas lepszymi. Zachęcam do ogarnięcia każdej chwili, zaakceptowania siebie i docenienia tego, co czyni nas wyjątkowymi. Ważna jest też tolerancja dla różnych światopoglądów i wyobrażeń. Tylko to może nas uchronić przed wojną, kolejnym "Auschwitz".

Ale warto to zrobić. To jedyna szansa, by opowiedzieć o okrucieństwie i brutalności nazistów przez pryzmat losów bohaterów, którzy poszli w ich ślady. Liczby są bez twarzy i bez emocji. Nie pytamy, czyje to były dzieci, żony, bracia czy wujkowie, gdy słyszymy, że w Auschwitz zginęło 1,3 mln ludzi. Kiedy mówimy o osobach, które przeżyły to niewyobrażalne piekło - Mimi, Stefanii i Stanisławie - możemy wyobrazić sobie ich horror poprzez ich uczucia, dramaty, bóle i tęsknoty.

Co na to Twoi czytelnicy? Od byłych więźniów?

NMB: Słyszałam, że moje książki uratowały życie, że dały komuś nadzieję i zmieniły jego drogę. To podnosi na duchu, ale też uświadamia siłę słów. Rozmowy z byłymi więźniami są dla mnie najbardziej poruszające. Dwukrotnie byłam zaskoczona, gdy te starsze już osoby po raz pierwszy zdecydowały się podzielić swoimi przeżyciami w obozach. Przypuszczam, że obcej osobie łatwiej jest się zwierzyć. Wzruszają mnie byli więźniowie, którzy mówią mi, że te książki i opowieści są potrzebne i dziękują mi za ich napisanie.

Dla kogo piszesz?

NMB: Nie liczę na żadne nagrody. Dla mnie nagrodą jest to, kiedy ktoś, zmęczony po ciężkim dniu, relaksuje się na kanapie z książką i uśmiecha się podczas czytania. Myślę, że to właśnie dzięki temu czytelnicy mnie kochają.

Poprzez metamorfozy, jakie przechodzą moje bohaterki, staram się pokazać kobietom, że nie ma takiego dna, od którego nie możemy się odbić. Możemy zmienić pewne rzeczy. Możemy nauczyć się doceniać siebie. Możemy powiedzieć pięć pozytywów każdego dnia. Zaakceptować to, czego nie możemy zmienić. Ale znaleźć nowe sposoby na poruszanie się po tym, co mamy. Zapalam małe lampki, żeby pokazać, że jest cel, do którego warto dążyć. Chcę zachęcić czytelniczki do wiary w siebie i swoje możliwości. Te książki są formą psychoterapii. Nawet po traumatycznych wydarzeniach życiowych można się przemienić i narodzić na nowo. Trzeba tylko tego chcieć.